czwartek, 19 września 2013

8: Kodeks

14 września byłem w Warszawie na demonstracji. Uczestniczyłem w marszu kończącym „Ogólnopolskie dni protestu”. Nie mogło być inaczej, bo temat niekorzystnych zmian w kodeksie pracy jest niesłychanie istotny. Dotyczy i mnie i Ciebie, tak jak emerytury, powszechna służba zdrowia czy porządna i bezpłatna oświata.

Skoro już teraz legalnie można eksploatować pracownika przez kilkanaście godzin dziennie, bez płacenia dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny, to można także bez wstydu zacisnąć pięści, wyjść na ulicę i wykrzyczeć co swoje. Głupio w tym wypadku nie zawalczyć o godność i doprawdy, nie jest ważne, czy robimy to ze smakiem, z kwiatkiem w butonierce i w wyglancowanych butach.

Jeśli to czytasz i widział-aś/eś mnie na demonstracji, masz prawo zapytać, dlaczego przy okazji nie walczyłem o poszerzenie własnej, nieco mniej wspólnotowej godności. Dlaczego wyglądałem jak „normalny facet”, zamiast być sobą, w kiecce i w makijażu?

Nie ma na to prostej odpowiedzi i nie był to łatwy wybór. Uznałem jednak, że obecność w „damskich ciuchach” byłaby próbą zawłaszczenia protestu na własne potrzeby. T
ak by to zostało odebrane, bo nie oszukujmy się, osób jak ja jest promil. Bałbym się, że ktoś użyje mnie w mediach do ośmieszenia protestu: „O! Patrzcie jakie dziwolągi”. Niestety, świat jest tak urządzony, że w mediach głównego nurtu protest społeczny jest zawsze traktowany jak niechciane i w dodatku rozwydrzone dziecko, które trzeba wykpić lub zignorować. Dobrze opłacani dziennikarze w imię walki o ekonomiczne status quo, solidnie skopią to, co chowasz w majtkach. Jeśli można użyć faceta w kiecce do wyśmiania ludzi pracy, to go użyją. To nic, że miesiąc później puszczą cukierkową relację o marszu sympatyków ruchu LGBT.

Słusznie można sądzić, że moja decyzja była na swój sposób polityczna. Przy okazji przypomniałem sobie Dawida, który do pracy w szpitalu nie zakłada „damskich ciuchów”, bo „dla starszej pani, pana byłoby to trudne”. Pacjenci nie po to idą do szpitala (często na trudny zabieg i nie zawsze z własnej woli), by ich dodatkowo stresować konfrontacją z „niecodziennymi normami”. Jeśli więc wybieramy się na demonstrację w obronie praw pracowniczych, to nie dlatego, by żądać legalizacji związków partnerskich. Tego nakazuje przyzwoitość.

Chcąc nie chcąc mój codzienny „damski” wygląd jest niekończącą się manifestacją, czyli aktem politycznym. Mam tego świadomość i idąc na demonstrację zaciskam zęby, ścinam paznokcie i zakładam spodnie. No chyba, że jest to marsz ruchu LGBTQ.


2 komentarze:

  1. Przyznaj się, po prostu bałeś się dostać w tytę od związkowców! :):P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, ja się cały czas bojędostać w tytę :) Wiem natomiast, że nikt, komu zależało na demonstracji, nie dałby mi wtedy w łeb, bo ryzykowałby "skandal medialny".

      Usuń