niedziela, 22 marca 2015

35. Idzie wiosna

Nadchodzi wiosna. Wciąż na dworze bywa zimno, ale dłużej jest widno, więc widać więcej. Już nie chodzę do pracy w szarudze i nie wracam po zachodzie słońca. Jest jasno i dlatego coraz trudniej mnie pomylić z „masywną kobietą”. Tracę „zimową ochronę” i trochę boję się wiosny, bo w ciepłe miesiące częściej w moją stronę lecą obelgi. Spory o gender chyba przycichły, bo wróciło hasło „pedał”, za to rzadziej wołają „gender”. Jednak na razie jest spokojnie. Rano wsiadam w zatłoczony tramwaj, sunę kilka przystanków, by przesiąść się na ul. Kościuszki do „puszki ze szprotkami”, łączącej północ miasta z południem. Ta wiezie mnie pod pracę. Po pracy wracam piechotą, dotarcie do domu zajmuje czterdzieści minut. Zawsze po drodze coś zjem, zajrzę do księgarni. Ale czas już się przesiąść na rower. Na rowerze jest bezpieczniej.

W nowej pracy bywa różnie - staram się, zdobywam dużo wiedzy, ale jest duży stres. Ratują mnie rytuały, takiej jak zakup jednodniowego soku marchwiowego przed dziesiątą czy picie napoju energetycznego przed trzynastą. Wiem, że to świństwo, ale kawa z ekspresu ciśnieniowego nie należy do najsmaczniejszych. Przed wyjściem do pracy podgrzewam kawę w kawiarce, ta jest pyszna. Piję jej dużo i daje mi niezłego kopa. Powtarzam ten rytuał po przyjściu z pracy. Zdecydowanie najmilszą chwilą dnia jest obserwowanie kota, który czai się przy drzwiach do kuchni na parterze biurowca. Drzwi mają dla kota tę zaletę, że są szklane. Kot lepi się do szyby, widzi zamieszanie przy garach i krojenie smakowitości. Przymila się do kucharzy i kucharek palących papierosa, aż nadchodzi jedenasta i wtedy dostaje miseczkę z jedzeniem. Kot jest szczęśliwy i ja też - choć przez chwilę.

Wracając do wyglądu: w styczniu uczestniczyłem w akcji liczenia osób bezdomnych, organizowanej przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Oprócz próby oszacowania czy z roku na rok bezdomnych przybywa – próby niedoskonałej, bo opartej głównie na wolontariuszach – celem akcji było odnalezienie pustostanów, w których bezdomni nocują. Napotkanym osobom należało wręczyć ulotkę z podstawowymi informacjami o noclegowniach i miejscach z darmowymi posiłkami. Chodziłem z kolegą po ulicach, kamienicach i zakamarkach Śródmieścia od godziny dwudziestej do północy. Kolega to sympatyczny student, deklarujący się jako lewicowiec – co rzadkie. Ale w Polsce lewica bywa różnie rozumiana. Na Piotrkowskiej minęliśmy metroseksualnego chłopaka – rurki, obcisła kurtka, te sprawy – wtedy kolega powiedział, że świat schodzi na psy, skoro mężczyźni się tak ubierają. Może nie powinni – dodałem – choć sam na co dzień chodzę w sukienkach, maluję się. Ale też nie uważam się za mężczyznę, mimo że wyglądam jak mężczyzna. No nie pasuję do wzorca. Co zrobić? Zapadło długie milczenie. Dwa dni później spotkałem kolegę na ulicy, wyglądałem już jak „potwór gender”. Odbyła się przyjazna gadka-szmatka. On poszedł na uczelnię, a ja wróciłem do domu, by przyjąć ekipę remontową.


Britney. Źródło: internet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz