wtorek, 30 grudnia 2014

33. Gender i bezdomny, wyrzutków dwóch

Środek czy koniec października. Piję piwo w gronie kolegów z pracy. Jesteśmy w „Fermentacji” na Struga. To trudny lokal dla pijusów-palaczy. Palacz musi co rusz opuszczać stolik i gnać na dwór po stromych schodach. Z każdym kolejnym kuflem staje się to trudniejsze. Cudem nikt nie łamie ręki, nie obija głowy o framugę. Stoimy na zewnątrz w dwóch grupach. Wyrobiłem w sobie nawyk wychodzenia z palaczami, choć nie palę. W podstawówce, liceum czy studiach, wiele traciłem nie paląc. Na fajce zawiązywały się najtrwalsze znajomości. Pęczniała wiedza o świecie.

Nadchodzi bezdomny i plącze się między nami, chce papierosa. Koledzy go odtrącają, bo co im będzie żebrał. Załatwiam mu fajkę i ogień, siadamy przy wystawie. Nie pamiętam jego imienia, niech będzie, że Radek. Widuje mnie na Piotrkowskiej. Mówi, że jadłem dzisiaj burgera w „Jerry's”. Jadłem. Siedziałem na zewnątrz, było ciepło. Wtedy inny bezdomny przylepił się do mnie, by puścić wiązankę o „pedałach”. Wzruszyłem ramionami. Ten człowiek ma coś z głową. Często go spotykam gęgającego kompletne bzdury do przypadkowych osób. Ma poczochrane włosy i obłęd w oczach. Potargała go ulica, albo używki, a pewnie jedno i drugie.

Radek jest na ulicy od dwudziestu lat. Dla niego Łódź z kominami, z zakładami na kilkaset osób – Łódź fabryczna - to prehistoria. On widział jej upadek i to wyparł, bo to zbędne wspomnienia. Ja wciąż przeżywam, choć tego nie doświadczyłem. „Nie oglądaj się za siebie, bo ci z przodu ktoś przyjebie” - rapują raperzy. Que sera sera. Co ma być, to będzie.

Dlaczego Radek nie pracuje? Bo pije. Dlaczego pije? Bo nie może przestać. Przez butelkę stracił rodzinę, choć nie całkiem. Po kilkuletniej włóczędze odnalazły go siostry z Anglii. Wynajęły mieszkanie przy Niciarnianej. Tam mógł się umyć i przespać. Stanął na nogi, znalazł pracę, ale robotę zawsze kończy tak samo - wypłatę przelewa do kieliszka. Znajdzie się okazja i kumpel od szklanki. Cholerny nałóg. Nie nałóg, a choroba. Upodlenie, powód do kpin i kolejny łyk, żeby o tym zapomnieć.

Radek mówi, że się pozmieniało w Łodzi. Ludzie się zmienili. Dziesięć lat temu chętnie dawali pieniądze, jedzenie, częstowali papierosem. Dzisiaj raczej wyzywają. Znam takich, którzy biedę chcieliby wyeliminować. Fizycznie. Wymieść „brud” za granice miasta lub chociaż poza reprezentacyjne centrum. Ten język przejmują ci, którym jest gorzej. Na placu między Włókienniczą i Jaracza rozmawiam z kilkoma pijaczkami. Oni też sądzą, że centrum Łodzi powinno błyszczeć. Stoją w podartych, poplamionych bluzach. Jeden czyści rękaw śliną, inny wkłada dłonie do kieszeni od spodni, a palce przechodzą przez przednią warstwę. Spodnie-durszlak. Dla pijaczków nie oni sami są problemem - „syfem” tego miasta - ale sąsiad z meliny obok. Zawsze znajdzie się ktoś gorszy, kogo można rzucić na pożarcie „plastykom” miasta, „estetom”, „taksówkarzom” od Scorsese. Nie mogę się uwolnić od słów Travisa Bickle:
„Ktoś powinien oczyścić to miasto, bo jest jak otwarty ściek. Pełno w nim brudu i śmieci. Nie mogę tego znieść. Następny prezydent powinien porządnie tu posprzątać. Wychodzę i czuję ten smród. Dostaję bólu głowy. Wszędzie się unosi. Uważam, że prezydent powinien posprzątać ten pieprzony bałagan. Spuścić go do szamba”.
Gorsze dni rysują mi w głowie czarno-biały obraz Łodzi jako miasta biedy i „taksówkarzy”.
„Nocą wyłażą wszystkie zwierzęta: kurwy, alfonsy, pedały, transwestyci, narkomani, dilerzy. Pewnego dnia spadnie prawdziwy deszcz i zmyje cały ten brud” - mówi Travis i bierze się do roboty.
Rozmawiamy z Radkiem dobrą godzinę. Mam cierpliwość i chęć, żeby słuchać. Podrzucam tematy i pytam. Te dialogi muszą komicznie wyglądać dla ludzi z przystanku po drugiej stronie ulicy. Bezdomny i „transwestyta”: dwóch wyrzutków, w tym jeden z własnej woli – mówią – mógłby przecież zmyć makijaż, spódnicę zmienić na spodnie i byłby taki jak my. Nie lubimy szarego świata, ale jak sypnie kolorami, to swędzą nas oczy.

Dwóch wyrzutków - oczywiście, zachowując proporcje. Mam ciepły dach nad głową, wygodne łóżko i wannę, odżywiam się dobrze, ale przez „gender” często czuję się gorszy od innych. Podlejsze dni podpowiadają, że moje miejsce jest na marginesie. Nosząc makijaż czy spódnicę, czuję się oznakowany na ulicy. Może właśnie dzięki temu poczuciu - gdy schodzę w głowie na niższy krąg piekła - łatwiej rozmawia mi się z bezdomnymi, chętniej i częściej to robię. Człowiek staje się przez to wrażliwszy na kłopoty innych, chcę w to wierzyć. Próbuję dojść do tego, czemu czuję się gorszy, a przecież od lat wdrukowywano we mnie przekonanie, że jeśli coś odstaje od normy, to jest złe. To siedzi głęboko jak słowa „Jezus” czy „boże” wyrzucane mimowolnie, gdy się wkurzę lub porządnie zdziwię.

Okazuje się, że najtrudniejsza w „wyjściu z szafy” jest praca nad sobą, a nie relacje z ludźmi czy reakcje świata: przestać się samobiczować, przestać spełniać oczekiwania innych (także te wydumane, histeryczne), przestać czuć się gorszym z powodu nieprzystawania do normy. Szczęście nie bierze się z tego, że innym ludziom – dalszym czy bliższym - dajemy się urobić jak plastelina.

Na horyzoncie migają koledzy Radka. Żegnam się z nim, odchodzi ze swoimi demonami. Kończy się 2014 rok, nie spotkałem Radka do dziś, zapomniałem imienia, nie pamiętam jak wygląda – i jest mi z tego powodu głupio, bo Radek prosił, żebym powiedział „dzień dobry” jeśli go znowu spotkam. Bo ludzie odwracają wzrok i udają, że Radka nie ma.

Britney znaleziona w internecie.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Wychodzę z kotłowaniny czasowo-osobistej, więc na pewno coś wkrótce napiszę :) Dzięki za czytanie bloga!

      Usuń
  2. Dzięki za pisanie bloga! :) Twoje słowa sa dla mnie niezwykle ważne, przeczytałam wszystkie wpisy po kilka razy gdyż wydeptuję sobie nimi w głowie ścieżkę akceptacji na głębokim, sercowym poziomie (bo na poziomie głowy taka akceptacja istniała od zawsze)... Mój syn który jeszcze "dziecięciem jest' szuka swojej toższamości, a my wraz z nim. Dziękuje, raz jeszcze, dajesz siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to miłe :) Widzę, że jest sens pisać i też głupio mi, że robię to tak rzadko. Trzymam kciuki w związku z szukaniem/badaniem tożsamości przez syna. Wsparcie w młodym wieku - którego niestety nie miałem - jest szalenie istotne. Można przez to zyskać kilkanaście lat wewnętrznego spokoju :)

      Usuń