piątek, 26 grudnia 2014

32. Długa podróż

Koniec października czy początek listopada - wracam z kolegą z delegacji ze Szwecji, ląduję w Warszawie. Na wyjeździe wyglądałem tak jak w Polsce: makijaż, pomalowane paznokcie, legginsy. Pierwszy raz byłem w innym kraju całkowicie w „damskich” ciuchach, wcześniej co najwyżej połowicznie: luźne uniseks spodnie, makijaż, ale bluzka „męska”. W krajach nordyckich jest pewnie łatwiej niż gdziekolwiek, co nie oznacza, że tam granice między męskością a kobiecością wyznaczone ubiorem są skrajnie rozmyte. Podczas mojego pobytu w Sztokholmie, łącznie ponad pół roku, nie spotkałem ani jednego mężczyzny w sukience, ani jego mężczyzny, który wykraczałby swoim wyglądem poza metroseksualność – ale zadbanych facetów jest mnóstwo, to fakt.

Z lotniska jedziemy na Dworzec Centralny. W przejściu podziemnym kupuję słodką bułkę od dziewczyny, która na oko ma chłopaka spod stadionu. Nie chcę o niej mówić „dresiara”, to pogardliwe - tylko jakich słów używać, by nie brzmiały pogardliwie, ale celnie określały człowieka? Nie wiem. Kasjerka z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Łatwo zgadnąć, że śmieje się ze mnie, ale co zrobić? Pokłócić się? Wyjść? Nie, to głupie. Zignorować? Można, ale pozostanie niesmak. W takich chwilach najczęściej śmieję się i ja. Ona się śmieje i widzi, że ja też, a to oznacza, że tym prostym gestem nawiązaliśmy kontakt. Już wiem, że odbędzie się mini-„żywa biblioteka”, kasjerka spyta kim jestem i jaką mam orientację seksualną. Pyta. Rzucam kilka wyuczonych zdań. Mam nadzieję, że szybko i zgrabnie tłumaczą kim jestem i z kim się zadaję. To nawyk nabyty na „Żywych bibliotekach”. Na każdej z nich rozmawia się z kilkunastoma osobami, których zwykle ciekawi to samo. To nie jest nużące, to inny rodzaj autoterapii: aby móc w trzech zdaniach zarysować kim się jest, trzeba najpierw dojść do tego żmudną pracą. Miałem ku temu okazje, w ciągu roku byłem „książką” na czterech bibliotekach.

Kasjerka próbuje spojrzeć na mnie jak na zwykłego faceta, wyobraża sobie brak makijażu - „No ładna buźka” - mówi. Mierzy, ocenia. Mówi, że nie mogłaby być z „genderem” - „Twój wybór” - odpowiadam. Jest szczera, nie ona pierwsza. Kiedyś na ulicy zaczepiła mnie dziewczyna, róg Tuwima i Struga. Pyta czy się z kimś założyłem, skoro tak wyglądam. Jasne, że nie. „Nie mogłabym być z takim facetem” - rzuca na do widzenia.

Do budki z bułkami wchodzi kolega, pogania mnie, bo zaraz odjeżdża pociąg. Kasjerka myśli, że to mój facet, bo nie wierzy, że jestem hetero. Nie jest uprzedzona, jest ciekawa, ale ma w głowie kłębek stereotypów, jak ten, że osoba transgender nosi peruki do seksu. Pewnie jaskraworóżowe. Transgender, homoseksualista, drag queen – jeden pies. Mam za mało czasu, by ten kłębek rozplątać, spieszę się.

Oprócz bułki słodkiej zabieram ze sobą przekonanie, że w ludziach najsilniejsza jest ciekawość. Uprzedzenia są często pozorne i łatwo je rozbroić uśmiechem. W takich chwilach jest mi lżej, stąd łatwo o wniosek, że świat jest ciut lepszy niż to, co wyłania się z naszych mrocznych opowieści. Karmimy się nimi na co dzień, pozamykani w wąskich „bańkach” kilkunastu znajomych i przyjaciół czy portali internetowych promujących najczęściej to co złe. Z drugiej strony, może po prostu mam cholernego farta. Przecież wiem, że spotkanie w cztery oczy, jak to z kasjerką, to całkiem inny świat od zderzenia z grupą. Na stado nie ma rady, jeśli jest w nim choć jedna uprzedzona osoba z charyzmą lub pozycją. Z dziesiątków przypadkowych spotkań, nawet najbardziej pozytywnych, nie płynie żadna wiedza o społeczeństwie, bo ono składa się – jak w przypadku Łodzi – nie z dziesiątek ludzi a z setek tysięcy.

Wsiadam do pociągu, jem bułkę słodką, a miłe wnioski zostały na peronie. Co przyniesie przyszłość – zobaczymy.

Kawałek Britney znaleziony w internecie.

5 komentarzy:

  1. Mogę tylko powiedzieć: nie przejmuj się. Ale wiem, że to nie pomoże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja wiem czy się przejmuję i jak... Pierwotnie wpis kończył się optymistycznym stwierdzeniem: wygrywamy za każdym razem, gdy uśmiechniemy się życzliwie do kogoś, kto się z nas ewidentnie śmieje. Może nawet po ludzku z tym kimś porozmawiamy. Oczywiście, jeśli uprzednio przestaniemy brać wszystko do siebie i przełamiemy nawyk chowania się w skorupę.

      Wszystko ładnie, ale moi znajomi doświadczają nieciekawych sytuacji i ja też ostatnio zresztą - nawet ze strony bliskich - więc okazuje się, że ten magiczny uśmiech nie zawsze działa. Mimo to trzeba próbować, trzeba być sobą. Długa (jak w tytule notki) i trudna podróż do szczęścia.

      Usuń
  2. Ludzie nie mają pojęcia o wielu rzeczach, związanych z LGBT, a już z T zupełnie.
    Ostatnio musiałam tłumaczyć koledze, że słowo "trans" to szerokie pojęcie, które odnosi się nie tylko do osób chcących dokonać prawnej i medycznej korekty płci.
    Kolega był bardzo zdziwiony, dialog brzmiał mniej więcej tak:
    Ja: Przecież jakiś rok temu tłumaczyłam Ci, że czuję się człowiekiem, a nie kobietą i wolałabym, żebyście nie używali wobec mnie zwrotów związanych bezpośrednio z płcią metrykalną.
    Kolega: Serio, to znaczy, że jesteś trans?! Bo ja myślałem, że tylko feministką.

    No comments ;D

    Pozdr, Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w końcu zrozumiał? :) Don't hate, educate - tak mówią :)

      Usuń
    2. Myślę, że ostatecznie tak. Czasami jest bardzo wesoło dzięki takim rozmowom - z tej feministki śmiałam się dobre 3 dni :)

      Usuń